Artykuł Czy zrabowane przez Niemców apliki z Łazienek Królewskich w Warszawie znajdują się w Hotelu Ritz w Paryżu? pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>
Aktualności | 25 maja 2020, 14:32
Pierre-François Feuchère, Aplika z głową Apollina wystawiona na aukcji Christie’s w 2014 r., fragment. Fot. Christie’s.
Jak to możliwe, że jedne z najcenniejszych dzieł rzemiosła artystycznego z kolekcji króla Stanisława Augusta, będące ozdobą Pałacu na Wyspie w Łazienkach Królewskich w Warszawie, nie dość, że zostały zrabowane przez Niemców podczas II wojny światowej, to popadły w zapomnienie i formalnie jako polskie straty wojenne nie istnieją?! Nie ma ich bowiem w wykazie utraconych dóbr kultury. Przez to zaniedbanie trafiły na zagraniczny rynek aukcyjny i niestety zostały sprzedane. Ale właśnie pojawia się szansa na ich odzyskanie. A jest o co walczyć, bo ich rynkową wartość można mierzyć nawet milionami złotych!
W 2017 r. na aukcji w Christie’s w Londynie autor zidentyfikował zrabowany z Pałacu na Wyspie w Łazienkach Królewskich świecznik ścienny (zwany inaczej apliką) z głową Meduzy, który wraz ośmioma mu podobnymi zdobił przed wojną Salę Salomona.1 Powiadomione o tym Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego rozpoczęło procedurę restytucyjną, w efekcie czego aplika została wycofana z licytacji, jednak do chwili obecnej nie udało się jej odzyskać.2 Kilka lat wcześniej, w 2009 r. jedna z pięciu poszukiwanych tego wzoru aplik została rozpoznana jako polska strata wojenna na aukcji w Sotheby’s, również w Londynie, i w wyniku działań restytucyjnych MKiDN anonimowy posiadacz zwrócił ją za pośrednictwem domu aukcyjnego.3 Apliki z głową Meduzy z Sali Salomona są zarejestrowane w bazie strat wojennych MKiDN, tak jak i dziesiątki innych obiektów z łazienkowskich zbiorów, których do chwili obecnej nie udało się odzyskać.4
Niestety, w bazie tej nie ma 6 wyjątkowo cennych, złoconych w ogniu i cyzelowanych pięcioramiennych aplik z brązu w formie liry o otwartych ramionach obejmujących opromienioną głowę Apollina, które od końca XVIII w., z przerwami, dekorowały Salę Balową Pałacu na Wyspie.5 Apliki te stanowiły część wystroju sali zaprojektowanej przez architekta królewskiego Jana Chrystiana Kamsetzera i ukończonej w 1793 r. Wplecione w malarską dekorację w formie grotesek autorstwa Jana Bogumiła Plerscha – składały się na rozbudowany program ideowy, odzwierciedlony między innymi w postaci Apollina, patrona piękna, sztuki i poezji. Zmaterializowany nie tylko w formie kopii posągu Apolla Belwederskiego, ale również i w dekoracji samych aplik. Ich autorstwo przypisywano w przeszłości Pierr’owi Gouthière (1732-1814) – jednemu z czołowych rzemieślników XVIII w.6 Właściwą atrybucję znajdujemy dopiero w fundamentalnym opracowaniu dotyczącym historii brązownictwa Vergoldete Bronzen, w którym autorem aplik określony został wybitny francuski artysta-rzemieślinik Pierre-François Feuchère (1737–1823).7 Wraz z synem, Lucienem-François, prowadził on jeden z największych warsztatów produkcji luksusowych dzieł ze złoconego brązu, zaopatrując nie tylko dwór królewski Ludwika XVI, ale również siedziby francuskiej i europejskiej arystokracji. To, w jakich okolicznościach omawiane apliki zostały zamówione i trafiły do letniej rezydencji Stanisława Augusta, będzie wymagało dodatkowych, szczegółowych badań źródeł archiwalnych.
Pierre-François Feuchère, Aplika z głową Apollina z kolekcji Rotschildów. Fot. za H. Ottomeyer, P. Pröschel.
Henryk Poddębski, Sala Balowa w Pałacu na Wyspie. Stan przez 1939 r. Na ścianach widoczne apliki z głową Apollina. Fot. Biblioteka Cyfrowa Politechniki Warszawskiej.
Pierre-François Feuchère, Para łazienkowskich aplik z głową Apollina wystawionych na aukcji Christie’s w 2014 r. Fot. Christie’s
Numer inwentarzowy Łazienek Królewskich na aplice z głową Apollina wystawionej na aukcji w 2014 r. Fot. Christie’s
Aplika z głową Apollina eksponowana w Pałacu na Wyspie, widoczny numer inwentarzowy. Stan obecny. Fot. Autor.
Po śmierci króla Stanisława Augusta w 1798 r., Łazienki odziedziczył książę Józef Poniatowski, a po nim Maria Teresa Tyszkiewiczowa, która w 1817 r. sprzedała je wraz z większością wyposażenia cesarzowi Rosji Aleksandrowi I. Prawie przez sto lat Łazienki były własnością Romanowów. Przez cały ten okres apliki z głową Apollina wisiały w pałacu łazienkowskim, co odnotowują ówczesne rękopiśmienne inwentarze8 i katalogi:9 „ośm kandelabrów ściennych brązowych w ogniu wyzłacanych, każdy o pięciu takichże lichtarzykach, ozdobione bronzowemi liściami i gronami, z kokardami i główkami Apollina” – zanotowano w inwentarzu przy numerach porządkowych od 348 do 355.10
Za panowania Mikołaja I znajdujące się w pałacu brązy, w tym apliki, otrzymały charakterystyczne oznaczenia, które później okazały się kluczowe dla ich identyfikacji: wybito na nich litery M pod koroną (od pierwszej litery imienia Mikołaja) oraz Ł (Łazienki) wraz z numerem inwentarzowym.11
Po wybuchu I wojny światowej, od października 1914 r. do lipca 1915 r. Rosjanie opuszczając Warszawę wywieźli do Moskwy prawie cały majątek ruchomy znajdujący się w Łazienkach. „Wywieziono wówczas 800 skrzyń zapełnionych najcenniejszymi dziełami sztuki, które przechowywano w zbrojowni na Kremlu i w szopach Nieskucznogo Sada”.12 Po zakończeniu wojny, na mocy podpisanego w Rydze w 1921 r. traktatu pokojowego, w ramach restytucji większość wyposażenia Łazienek powróciła na swoje miejsce.
Obecność aplik w Pałacu na Wyspie w okresie międzywojennym, potwierdza (oprócz inwentarzy) zachowana dokumentacja fotograficzna, a nade wszystko wydane w 1929 r. opracowanie Stanisława Iskierskiego, Bronzy Zamku Królewskiego i Pałacu Łazienkowskiego w Warszawie.13
Prawdziwego spustoszenia w zbiorach Łazienek dokonała dopiero II wojna światowa. Pałac na Wyspie spalono, a jego całe wyposażenie zostało rozgrabione przez okupantów, w tym również omawiane apliki.
Na podstawie wojennych losów odzyskanej w 2011 r. apliki z głową Meduzy można przyjąć, że grabieży aplik z głową Apollina dokonano w tym samym czasie, czyli pod koniec 1944 r., i że zostały one wywiezione do Zamku Fischhorn w Austrii. Zamek był wówczas rezydencją wysokiego oficera SS Hermanna Fegeleina, męża siostry Ewy Braun i bliskiego współpracownika Heinricha Himmlera. Albert Speer, główny architekt Führera, określił Fegeleina mianem „jednego z najbardziej obrzydliwych ludzi w kręgu Hitlera”. Łazienkowskie apliki znalazły się wśród tysięcy dzieł sztuki, obrazów, mebli, książek, rycin i dokumentów archiwalnych zrabowanych głównie z warszawskich muzeów, jakie po zakończeniu działań wojennych odnalazł w Zamku Fischhorn porucznik Bohdan T. Urbanowicz, kierujący z ramienia Ministerstwa Kultury akcją rewindykacyjną polskich zbiorów. Zamek był już wtedy zajęty przez stacjonujących tam oficerów amerykańskiej 42 Rainbow Division, którą dowodził generał Harry J. Collins.
Spisana przez Urbanowicza relacja w słynnym i przytaczanym wielokrotnie w literaturze Dzienniku Fischhornu – stanowi wstrząsające źródło ukazujące skalę grabieży dóbr kultury jakiej dokonali okupanci na terytorium Polski.14
W protokołach oraz sporządzonej przez Urbanowicza dokumentacji z działań rewindykacyjnych w Fischhornie znajdujemy informację o „5 świecznikach przyściennych, dużych, łazienkowskich, z sygnaturami”, na które natrafił zespół pracowników polskiej misji podczas „oczyszczania baraku blisko zamku” w dniu 5 listopada 1945 r.15 Świeczniki te (3 z głową Meduzy – z Sali Salomona oraz 2 z głową Apollina – z Sali Balowej) powróciły do Polski wraz z transportem rewindykacyjnym z Salzburga. Potwierdzają to zachowane w zbiorach Archiwum Muzeum Narodowego w Warszawie protokoły.16 Reszta aplik, niestety zaginęła.
Być może zostały rozkradzione przed końcem wojny przez esesmanów, którzy w maju otworzyli magazyny rabując ich zawartość. Wiadomo też, że w plądrowaniu zbiorów Fischhornu udział brała również okoliczna ludność.17 Bardziej prawdopodobne jednak wydaje się, że ciężkie skrzynie z pozostałymi aplikami trafiły na zachód zupełnie inną drogą. Urbanowicz przytacza w Dzienniku informację, że „przebywający tu [w Fischhornie, przyp. aut.] w czerwcu 1945 r. pułkownik amerykański do spółki z pewną damą polskiego pochodzenia wysłali parę skrzyń cennych przedmiotów do Paryża”.18 Trop ten jest bardzo prawdopodobny, a udział żołnierzy amerykańskich w plądrowaniu dzieł sztuki pochodzących z niemieckich grabieży, znajdujących się w wielu składnicach w Europie – jest powszechnie znany. Jak się okazuje, w procederze tym, w odniesieniu do zbiorów zgromadzonych w składnicy w Salzburgu, a więc tam, gdzie trafiały również transporty rewindykacyjne polskich dóbr kultury z Zamku Fischhorn – udział brał także wspomniany już generał Harry J. Collins.19
Przypadek wystawionej w 2009 r. i odzyskanej w 2011 r. apliki z głową Meduzy powinien wzmóc czujność i szczególną uwagę w odniesieniu do londyńskiego rynku sztuki i ofert dwóch wielkich domów aukcyjnych. Niestety tak się nie stało. Co gorsze, przeoczone zostały nie tylko oczywiste wskazówki, które mogły zapobiec sprzedaży kolejnych zrabowanych aplik z królewskiej kolekcji Stanisława Augusta, ale podczas weryfikacji źródeł na potrzeby wniosku restytucyjnego nikomu nie przyszło także na myśl, że nie tylko apliki z Sali Salomona są stratami wojennymi Łazienek, ale również 6 aplik z głową Apollina, których kopie wisiały przecież w sali obok i które w kontekście strat wymienia literatura poświęcona historii królewskiej rezydencji. Dlaczego tak się stało, tego doprawdy nie wiadomo. Faktem jest, że aplik z głową Apollina nie ma w rejestrze polskich strat wojennych prowadzonym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Jak się okazało, wiedza o nich znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki, a kluczem do niej były noty proweniencyjne aplik z głową Meduzy zamieszczone w katalogach obu opisanych wyżej aukcji. Specjaliści domów aukcyjnych, na podstawie wybitych na aplikach znaków własnościowych: litery M pod koroną oraz litery Ł wraz z numerem inwentarzowym – wywiedli ich pochodzenie od Maximiliana Beauharnais, 3 Księcia Leuchtenberg, który po ślubie w 1839 r. z Wielką Księżną Rosji, Marią, córką cara Mikołaja I, uzyskał prawo do posługiwania się królewską koroną umieszczoną nad swoim inicjałem. Taka rosyjska proweniencja w przypadku dzieł sztuki oferowanych na rynku aukcyjnym jest nie bez znaczenia i ma swoją nie tylko tytularną i dokumentacyjną, ale również marketingową, a co za tym idzie także i finansową wartość. Wielkie domy aukcyjne nie organizują aukcji poświęconych tematycznie sztuce polskiej, czeskiej a nawet niemieckiej – a rosyjskiej owszem.
Wracając jednak do aplik z głową Apollina. Nazwisko księcia Leuchtenberg, w przypadku łazienkowskich aplik okazało się kluczowe. W 2002 r. para warszawskich aplik wypłynęła na aukcji Sotheby’s w Londynie.20 Zostały sprzedane za 85 500 funtów (w przeliczeniu na pln po ówczesnym kursie to ok. 530 000 zł). I to chyba od tego momentu zaczęła się replikowana w przyszłości ich aukcyjna i rynkowa proweniencja. Trzeba było dwunastu lat, aby szansa na ich odzyskanie pojawiła się ponownie. W 2014 r. parę łazienkowskich aplik z głową Apollina, z wybitymi charakterystycznymi stemplami: literą M pod koroną oraz Ł i numerami 351 i 353 – wystawiono na aukcji w Christie’s w Londynie.21 Tym razem już z atrybucją Pierre-François Feuchère, co przełożyło się oczywiście na osiągniętą cenę sprzedaży, która wyniosła 182 500 funtów (w przeliczeniu to ok. 947 000 zł), przy estymacji 150 000 – 250 000 funtów (!). I również tym razem oferta sprzedaży zrabowanych z Łazienek aplik nie została zauważona. Co zresztą jest najzupełniej zrozumiałe. W końcu jak można szukać czegoś co formalnie nie istnieje?
Wydawałoby się, że na kolejny ślad aplik łazienkowskich trzeba będzie czekać kolejnych kilkanaście lat…
Ale oto w 2016 r. legendarny Hotel Ritz w Paryżu mieszczący się przy Place Vendôme, własność egipskiego biznesmena i miliardera Mohameda Al-Fayeda – otworzył ponownie swoje podwoje po trwającym cztery lata remoncie. Hotel założył w 1898 r. szwajcarski hotelarz César Ritz, we współpracy z szefem kuchni Augustem Escoffier. Wkrótce stał się on najnowocześniejszym i najbardziej luksusowym hotelem na świecie. W swojej historii gościł słynne osobistości, artystów, polityków i przedstawicieli arystokracji. Bywali w nim lub zamieszkiwali na stałe m.in. Marcel Proust, Coco Chanel, Winston Churchill czy Ernest Hemingway. „Kiedy jesteś w Paryżu, jedyny powód, dla którego nie miałbyś stanąć w Ritzu, jest taki, że cię na niego nie stać” – powiedział kiedyś Hemingway.22 Podczas II wojny światowej, po zajęciu Paryża przez wojska niemieckie, na mocy wydanych rozkazów Ritz otrzymał status „jedynego tego typu luksusowego hotelu w okupowanym Paryżu”, „zajmując wyjątkową i najwyższą pozycję wśród zarekwirowanych hoteli”.23 Niedługo potem, do apartamentu królewskiego wprowadził się marszałek Rzeszy Hermann Göring, dla którego hotel stał się swoistym centrum dowodzenia, umożliwiającym mu penetrowanie i grabież francuskich zbiorów sztuki.
Przeprowadzony przez Al-Fayeda remont pochłonął astronomiczną sumę 450 mln dolarów. Na niewielką część tej kwoty złożyło się również zamówienie, dotyczące zakupu dzieł sztuki do wyposażenia hotelu, jakie otrzymał Joseph Friedman – właściciel i założyciel Joseph Friedman Ltd, mieszczącej się w Londynie firmy zajmującej się doradztwem przy sprzedaży i nabywaniu dzieł sztuki i innych dóbr kultury. Wcześniej jako „Senior Director pracował w Sotheby’s, był również kuratorem rezydencji księcia i księżnej Windsor w Paryżu oraz doradcą w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, National Trust i J. Rothschild Group of Companies”.24 Dzięki ponad dwudziestoletniemu doświadczeniu na rynku sztuki i szerokim kontaktom zyskał międzynarodową klientelę, do której oprócz rodziny Al-Fayeda zaliczani są m.in. Lord Rothschild, Kay Saatchi oraz CEO firmy Burberry, Christopher Bailey.25
Fotografie niektórych, najważniejszych dzieł z obszernej kolekcji przeznaczonej „do głównych pomieszczeń ogólnodostępnych i luksusowych apartamentów” hotelu Ritz, zgromadzonych przez Friedman Ltd we Francji, Wielkiej Brytanii i USA – są eksponowane na stronie internetowej firmy.26
Wśród nich znajdują się również apliki z głową Apollina z Łazienek Królewskich w Warszawie, opisane jako „para pięcioramiennych, złoconych kinkietów ściennych z epoki Ludwika XVI, przypisanych Pierre-François Feuchère, z ok. 1785 r., poprzednio w kolekcji potomków cesarza Pawła I z Rosji i wicekróla Włoch Eugène de Beauharnais, adoptowanego syna cesarza Napoleona”.27 Na jednej z fotografii widoczna jest charakterystyczna łazienkowska punca wybita na prawym ramieniu liry, tuż pod jej załamaniem, na wysokości centralnej rozety. Jest to ta sama para aplik jaka został sprzedana na aukcji w Christie’s w 2014 r., a którą prawdopodobnie zakupił Friedman dla hotelu Ritz.
Jakie będą dalsze losy aplik łazienkowskich? Tego doprawdy nie wiem. Wydaje się, że waga przedstawionych informacji jest na tyle przekonywująca i są one zbieżne w odniesieniu do materiałów źródłowych (potwierdzających przynależność aplik do zbiorów Łazienek Królewskich), z treścią złożonych wniosków restytucyjnych dotyczących aplik z głową Meduzy. W związku z tym istnieją wszelkie podstawy do podjęcia działań restytucyjnych. Jak szybko to się stanie, to zależy już od ministra kultury i dziedzictwa narodowego, który „zgodnie z Ustawą z dnia 25 maja 2017 r. o restytucji narodowych dóbr kultury prowadzi wszelkie działania związane z restytucją dóbr kultury po ich ewentualnym odnalezieniu”.
Ostatnio powtarzane jest stwierdzenie, że odnalezienie poszukiwanego dzieła sztuki jest dopiero początkiem procesu restytucji. To fakt. Tyle tylko, że bez odnalezienia dzieła sztuki nie ma procesu restytucji. A w tym konkretnym przypadku, nie ma również świadomości tego, że mamy do czynienia z obiektem utraconym. Dlatego uważam, że zidentyfikowanie i odnalezienie potencjalnej straty wojennej jest elementem najważniejszym. A kluczem do tego są metodyczne badania proweniencyjne. Odnosi się to zarówno do państwowych organów odpowiedzialnych za to ustawowo, jak i do instytucji w których zbiorach utracone dobra kiedyś się znajdowały. Kwestia ta powinna zostać precyzyjnie uregulowana w Ustawie o muzeach, określając zakres kompetencji i nakładając na instytucje muzealne realizowanie takiego obowiązku. Istnieje bowiem w tym zakresie ewidentna luka prawna. Nie stać na to kraju, który poniósł tak znaczące straty w zasobach dóbr kultury spowodowane II wojną światową.
W 2015 r., w miejscowości Zell am See, 10 minut drogi od Zamku Fischhorn, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego we współpracy z Ambasadą RP w Wiedniu oraz Archiwum Landowym w Salzburgu – zorganizowało plenerową wystawę oraz pokaz animowanego filmu poświęconego postaci Bohdana Urbanowicza i losom dzieł sztuki zrabowanych z polskich zbiorów, jakie znalazły się w zamku. Wystawa nosiła znamienny tytuł „Polskie skarby kultury na Zamku Fischhorn – historia niedokończona”…28
Niniejszy artykuł to jej kolejny rozdział.
Przypisy
Artykuł Czy zrabowane przez Niemców apliki z Łazienek Królewskich w Warszawie znajdują się w Hotelu Ritz w Paryżu? pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>Artykuł W poszukiwaniu zaginionego arcydzieła Rafaela – na marginesie wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie. pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>
Straty wojenne | 03 stycznia 2020, 16:41
Kopia „Portretu młodzieńca” Rafaela eksponowana na wystawie w MNW. Accademia Carrara, Bergamo. Fot. Autor.
Wiele sobie obiecywałem po wystawie „Portret Młodzieńca”/W poszukiwaniu zaginionego arcydzieła Rafaela”, trwającej właśnie w Muzeum Narodowym w Warszawie. Słowa wystawa używam trochę na wyrost. Jest to bowiem raczej pokaz, który miał szansę stać się interesującym wydarzeniem. Czy takim jest? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam zwiedzającym. Wystawa jest hołdem złożonym Rafaelowi w 500-lecie jego śmierci.
Prezentowana na ekspozycji (i określana w anonsach wystawy jako znakomita), XVI – wieczna kopia zaginionego podczas II wojny światowej „Portretu młodzieńca” Rafaela, pochodząca ze zbiorów Accademia Carrara w Bergamo, niestety, ale rozczarowuje. Co nie jest bynajmniej zaskoczeniem, bowiem dostępne w internecie dobrej jakości zdjęcia tego obrazu były tego wrażenia zapowiedzią. Oprócz kopii z Bergamo, zaprezentowano dzieła Pinturicchia, Perugina, Francesco Franci, Penniego oraz kilku naśladowców Rafaela.
W sali poświęconej bezpośrednio „Portretowi młodzieńca” możemy zobaczyć „Portret młodego mężczyzny” Jana Lievensa, a także kilka graficznych recepcji zaginionego dzieła Rafaela. Kilka, z około kilkunastu jakie zna ikonografia. Zwiedzający niestety nie dowiedzą się, że rysunek na podstawie portretu Rafaela wykonał w 1623 r. Anton van Dyck, i że oprócz kopii z Bergamo (rzeczywiście najlepszej i najwcześniejszej), znane są obecnie co najmniej trzy inne jego kopie. Nie zobaczą również, znajdującego się w prywatnej kolekcji w Polsce rysunku, wykonanego prawdopodobnie z oryginału portretu podczas wojny. Na wystawie zaprezentowano także kolorową reprodukcję zaginionego obrazu Rafaela, pochodzącą z przedwojennego pisma „Arkady”, opatrując ją błędnym komentarzem, że „jest to jedyna barwna reprodukcja „Portretu młodzieńca”. Tymczasem oprócz tej, wiadomo o jeszcze trzech innych…
Anton van Dyck, rysunek wg „Portretu młodzieńca” Rafaela, 1623 r. Londyn, British Museum (repr. za www.3pp.website, Hasan Niyazi, The Czartoryski Raphael)
Szkoda, że nie postarano się o bardziej kreatywne podejście do niezwykle interesującego pretekstu wystawy jakim jest utracony „Portret Młodzieńca” ze zbiorów Czartoryskich w Krakowie – najcenniejsza polska strata wojenna. Przedstawienie w szerszym kontekście w koncepcji wystawy, dzieła, którego nie ma, a którego oddziaływanie społeczne jest ogromne – mogłoby stać się fascynującą podróżą z pogranicza historii sztuki i socjologii kultury.
„Portret młodzieńca” wymieniany jest na każdej liście najcenniejszych dzieł sztuki światowego dziedzictwa utraconych w wyniku II wojny światowej. Wizerunek obrazu stał się częścią masowej kultury. Chociaż zaginiony, jest obecny w opracowaniach naukowych, literaturze popularnej, w filmach, w dziesiątkach artykułów. Jego losy fascynują i wciąż pobudzają wyobraźnię. Dowodem na to ekspozycja w MNW „W poszukiwaniu zaginionego arcydzieła Rafaela”. Czy przybliżyła nas do celu jakim jest odnalezienie zaginionego oryginału? Z pewnością w jakiejś mierze przysłużyła się jego dodatkowej popularyzacji.
Jest jeszcze jeden aspekt związany z „Portretem młodzieńca” na który warto zwrócić uwagę, a który paradoksalnie umyka wśród przytaczanych faktów, relacji i domysłów. To pytanie, jak naprawdę obraz wyglądał? Wydaje się, że wszyscy znamy go doskonale. Portret spopularyzowały dobrej jakości czarnobiałe fotografie, a przede wszystkim jedna, co prawda pozostawiająca wiele do życzenia (ale za to kolorowa), opublikowana w 1938 r. reprodukcja pochodząca z czasopisma Arkady. To ona właśnie utrwaliła w powszechnej świadomości wizerunek portretu. Ale czy jest wiarygodna, tego nie wiemy. W tym kontekście, także pod tym względem dzieło Rafaela nadal pozostaje tajemnicą.
Stefan Komornicki w wydanej w 1929 r. w cyklu „Muzea Polskie” publikacji poświęconej Muzeum Czartoryskich tak opisał portret Rafaela: „Długie kasztanowate włosy przykrywa czarny beret, zsunięty na lewą stronę głowy. Ubiór stanowi biała, obficie sfałdowana koszula; od lewego ramienia spada na kolana płaszcz szafirowy z brunatną podszewką, ledwie widoczny z pod sutego kołnierza i obszycia futrzanego (jasno-brunatnego, kuny). Na stole z lewej dywan wschodni o drobnym wzorze, w którym przeważają barwy pomarańczowa i ciemno-zielona. W tle gładka, szaro-żółta ściana z wycięciem, przez które widać krajobraz przedstawiający Kampanię rzymską, grobowiec Cecylii Metelli przy via Appia, z szeregiem drzew o ciężkich, kulistych koronach; w dali mury i wieże Rzymu, wreszcie góry Sabatyńskie i czysty błękit nieba.”
Jak wiadomo percepcja sztuki jest rzeczą bardzo indywidualną. Stanowi sumę zmysłowych i pozazmysłowych procesów składających się na doświadczenie estetyczne. Komornicki pozostawił nam opis, który może, ale niekoniecznie musi pokrywać się z rzeczywistością. Zatem w przypadku zaginionego portretu Rafaela, siłą rzeczy jesteśmy również zdani na wyobraźnię.
Niejako na marginesie wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie, ale również w poszukiwaniu zaginionego arcydzieła Rafaela, a przede wszystkim jako etap przygotowań do naszego nowego, dużego Projektu, którego szczegóły ogłosimy w ciągu najbliższych kilku dni, i który nie odbędzie się bez Państwa wsparcia i życzliwości – podjęliśmy próbę cyfrowej rekonstrukcji utraconego „Portretu młodzieńca”. Czy trafną, to już pozostawiam Państwa ocenie.
Artykuł W poszukiwaniu zaginionego arcydzieła Rafaela – na marginesie wystawy w Muzeum Narodowym w Warszawie. pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>Artykuł Polska strata wojenna z kolekcji Jacoba Kabruna na aukcji w Berlinie! pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>
Aktualności | 03 grudnia 2018, 08:17
Kilka dni temu Galerie Bassenge z Berlina wystawiła na aukcji miedzioryt oznaczony charakterystycznymi stemplami słynnej gdańskiej kolekcji Jacoba Kabruna. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że jest to poszukiwana polska strata wojenna zarejestrowana w bazie MKiDN pod numerem 55029.
„Zapisuję przeto wszystkie moje obrazy, rysunki i ryciny i całą moją bibliotekę z wszystkimi przynależnościami (…) na założenie instytutu naukowego, którego naszemu żądnemu wiedzy miastu od dawna brakuje, oraz przeznaczam z mej spuścizny sto tysięcy guldenów w obiegowych gdańskich obligacjach miejskich na fundację na rzecz jego koniecznych wydatków”.
Tak oto, na mocy sporządzonego 8 maja 1809 r. testamentu, gdański kupiec Jacob Kabrun (1759-1814), ofiarował rodzinnemu miastu Gdańsk kolekcję dzieł sztuki składającą się z 349 obrazów, 1950 rysunków i akwarel, około 11 tys. sztychów oraz liczący około 2 tys. tomów księgozbiór. Po raz pierwszy zbiory Kabruna zostały zaprezentowane publicznie w latach 1821 i 1822 w domu Eggera i Normana przy Długim Targu. W 1832 r. na mocy testamentu kolekcjonera Rada Starszych Gdańska powołała Instytut w jednej z kamienic niedaleko Dworu Artusa, gdzie tymczasowo umieszczono kolekcję, by w 1833 r. przenieść ją na ulicę Ogarną. W 1872 r., zbiory przeniesiono do siedziby nowo utworzonego Muzeum Miejskiego w Gdańsku (Stadtmuseum), w dawnym klasztorze pofranciszkańskim. Na Ogarnej, w latach 1833-1872 przystąpiono do opracowania wchodzących w skład zbioru rycin i rysunków. Najprawdopodobniej to właśnie wtedy ryciny zostały oznakowane w charakterystyczny sposób, który później będzie kluczowym elementem służącym do ich identyfikacji. Użyto w tym celu tzw. suchego stempla w formie okręgu o średnicy 15 mm, z dwunastoma pięcioramiennymi gwiazdkami na otoku i wiązanym monogramem KG w środku (Kabrun’sche Galerie).
Pod koniec II wojny światowej, kolekcja Kabruna została ewakuowana na teren Niemiec, w okolice Halle i tam ukryta wraz z innymi dziełami sztuki pochodzącymi z Gdańska. Przejęta przez trofiejne brygady Armii Czerwonej jako łup wojenny trafiła do Związku Radzieckiego. „W wyniku przeprowadzonej w 1956 r. rewindykacji do zbiorów ówczesnego Muzeum Pomorskiego, kontynuującego tradycje gdańskiego Stadtmuseum, powróciło ze Związku Radzieckiego ogółem 4595 prac. Było wśród nich około 50 obrazów, 397 rysunków oraz 1543 ryciny z kolekcji Jacoba Kabruna. Część obiektów została przywieziona z Leningradu (72 rysunki i ryciny), natomiast poważniejsza przesyłka, zawierająca między innymi 4523 rysunki i ryciny, nadeszła z Moskwy.” Jak dalej pisze Kalina Zabuska, autorka opracowania poświęconego stratom wojennym rycin z kolekcji Jacoba Kabruna, skala strat wyrządzonych kolekcji przez wojnę jest przytłaczająca. Obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Gdańsku znajduje się zaledwie piąta część dawnego zbioru. Szczególnie ucierpiała część kolekcji reprezentująca autorów szkoły niderlandzkiej i niemieckiej.
Po wojnie, pochodzące z kolekcji Kabruna dzieła wypływały na rynku antykwarycznym i w kolekcjach prywatnych, także w Polsce. W ten sposób Muzeum Narodowe w Gdańsku nabyło 12 prac z historycznego zbioru gdańskiego kolekcjonera. Publikowane w prasie artykuły i apele o zwrot pozostałych utraconych obiektów nie przyniosły oczekiwanego skutku.
W tym kontekście pojawienie się na aukcji w Berlinie grafiki z kolekcji Jacoba Kabruna i nadzieja na jej odzyskanie ma wymiar szczególny. Również dlatego, że rozpoznanie obiektu jako potencjalnej straty wojennej, w przypadku grafiki, a więc techniki powielanej w większej ilości odbitek, jest niezmiernie trudne. Bez cech indywidualnych takich jak stemple, pieczęcie, sygnatury czy ślady po konserwacji – praktycznie niemożliwe.
Wystawiony w Berlinie, oznaczony stemplami Kabrunowskiej kolekcji miedzioryt, o wymiarach 39,9 x 32,5 cm rytowany przez Jana Pietersza Saenredama (1565-1607), przedstawia portret Johanna (Hansa) von Aachen (1552-1615) – nadwornego malarza cesarza Rudolfa II. Autorem malarskiego pierwowzoru był Pieter Isaacsz (1568-1625), urodzony w Dani malarz pochodzenia holenderskiego, działający w służbie króla duńskiego Christiana IV. Isaacsz oprócz malarstwa parał się także handlem sztuką, działał jako agent holenderskich stanów generalnych i jednocześnie szpieg w służbie wroga Danii – Królestwa Szwecji. Jak dowodzą autorzy jego monografii, to właśnie dzięki niemu Pieter Lastman, Adriaen Nieulandt, Werner van der Valckert i inni otrzymywali zlecenia od króla Christiana. Isaacsz znał Hansa von Aachen, był towarzyszem jego podróży, stąd zapewne portret nadwornego malarza Rudolfa II. Oryginał portretu się nie zachował ale w zbiorach Kunsthalle w Hamburgu znajduje się kompozycyjne studium na papierze do omawianej grafiki, którego autorem jest Isaacsz, a które tak wiernie odtworzył w miedziorycie Saenredam.
Znane są dwa wydania graficznego portretu Hansa von Aachen na podstawie obrazu Isaacsza: z 1601 i 1605 r. Oba pochodzą z tej samej płyty. Jedyna różnica to data sygnatury wydawniczej (cyfrę „1” przerobiono na „5”). Wystawioną na aukcji rycinę wydano w 1605 r.
Czytelników pragnę uspokoić. Informacja o wystawieniu grafiki na aukcji trafiła za moim pośrednictwem do Wydziału Restytucji Dóbr Kultury MKiDN, które podjęło działania zmierzające do jej odzyskania. Podczas pisania tego tekstu grafika zniknęła już z oferty domu aukcyjnego. Kto wie, może będzie to najszybciej odzyskane dzieło sztuki spośród wszystkich utraconych w wyniku II wojny światowej, jakie udało się do tej pory przywrócić polskim zbiorom. Czekamy na dobre wiadomości.
Ale to nie wszystko!!!
Bowiem szukając jednej straty wojennej natrafiłem na następną, która w bezpośredni sposób wiąże się z osobą Jacoba Kabruna. Jak już wspomniałem, w 1956 r. w wyniku rewindykacji dzieł sztuki ze Związku Radzieckiego, do Polski z Leningradu oraz Moskwy powróciła spora część Kabrunowskiej kolekcji. Wiemy jednak, że rosyjskie muzea nadal kryją niejedną tajemnicę związaną z gdańskimi zbiorami. O niektórych dziełach wiadomo ze stuprocentową pewnością, że się tam znajdują, o innych, tak jak o portrecie Jacoba Kabruna właśnie się dowiadujemy. Bo tekst o grafice z kolekcji gdańskiego kolekcjonera nie byłby kompletny bez jego portretu. A ten jest znany. W 1913 r. w przewodniku po galerii malarstwa, po raz pierwszy opublikował go Hans Friedrich Secker, pierwszy kierownik Muzeum Miejskiego. Jego reprodukcja znalazła się również w opracowaniu Kaliny Zabuskiej, jako zaginione dzieło nieokreślonego autora, być może C. Deminianiego z ok. 1807 r. (nr 2464 w bazie strat wojennych MKiDN). Jest wielce prawdopodobne, że znajduje się on w Muzeum Sztuk Pięknych im. Puszkina w Moskwie. Po raz pierwszy publikujemy jego kolorową reprodukcję.
Z lewej: zdjęcie archiwalne portretu Jacoba Kabruna. Z prawej: zdjęcie portretu znajdującego się w Muzeum Puszkina w Moskwie (?). Fot. Wikimedia.
Niestety, o ile możemy być raczej pewni, że grafika z berlińskiej aukcji prędzej czy później powróci do polskich zbiorów, to w przypadku portretu Jacoba Kabruna pozostaje nam tylko nadzieja, że tak się stanie.
Źródła
Kalina Zabuska, Straty wojenne. Kolekcja Jacoba Kabruna. Tom I. Ryciny, historia i dokumentacja, Poznań, 2000.
B. Nodius, J. Roding, Pieter Isaacsz (1569-1625). Court Painter, Art Dealer and Spy, 2007.
Helena Kowalska, Straty wojenne Muzeum Miejskiego (Stadtmuseum) w Gdańsku. Seria Nowa, t. 1. Malarstwo, Gdańsk, 2017.
H.F. Secker, Die Städtische Gemäldegalerie im Franziskanerkloster (Stadtmuseum), Danzig, 1913.
Artykuł Polska strata wojenna z kolekcji Jacoba Kabruna na aukcji w Berlinie! pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>Artykuł Polska strata wojenna na aukcji w Berlinie! pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>
Straty wojenne | 10 maja 2018, 13:21
Gorące poniedziałkowe popołudnie. Kolejny katalog aukcyjny do zweryfikowania (który to już dzisiaj?). Tym razem dom aukcyjny Grisebach GmbH w Berlinie i aukcja XIX wiecznego malarstwa. Przeglądam: Adolf Menzel – kilka rysunkowych studiów i wysoko wyceniony obraz „Łyżwiarze”, dalej z ciekawszych Oswald Achenbach, Carl Spitzweg, Walter Leistikow, zimowy pejzaż Maxa Clarenbacha (mam wrażenie, że od jakiegoś czasu krąży po aukcjach, ale ładny w nastroju). Przerzucam następną stronę (jak zawsze z nadzieją) i nagle… Nie mogę uwierzyć! Jest!!! Lovis Corinth i jego „Portret damy z wachlarzem”! Obraz z 1906 r., sygnowany i datowany. Zachowany w świetnym stanie. Malowany alla prima, z widocznym już i tak charakterystycznym dla późniejszych dzieł Corintha ekspresyjnym duktem pędzla.
Dla pewności robię zdjęcie i potwierdzam aplikacją ArtSherlock – wynik jest pozytywny. Obraz widnieje w bazie polskich strat wojennych prowadzonej przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pod numerem karty 10447. Wysyłam wiadomość do Wydziału Strat Wojennych w MKiDN i na wszelki wypadek także telefonuję z informacją. W takich przypadkach czas jest decydujący. Do aukcji pozostały niespełna trzy tygodnie a przygotowanie kompletnej dokumentacji do wniosku restytucyjnego to długotrwały proces.
Autor obrazu, Lovis Corinth (1858-1925), to jeden z najwybitniejszych malarzy i grafików niemieckich drugiej połowy XIX i początku XX wieku. Urodzony w Prusach Wschodnich, studiował w akademiach artystycznych w Królewcu, Monachium i w paryskiej Académie Julian. Znany głównie jako znakomity ekspresjonista. W jego twórczości znajdujemy zarówno sceny rodzajowe i religijne, jak i pejzaże, martwe natury oraz portrety. W 1937 r. 295 ekspresjonistycznych dzieł Corintha, uznanych przez nazistów za tzw. „sztukę zdegenerowaną” zostało skonfiskowanych.
Portret przedstawia Eleonorę von Wilke, hrabinę Finkh i jest jednym z kilku znanych jej wizerunków namalowanych przez artystę. „Pochodzi z dawnej kolekcji Leo Smoschewera z Wrocławia i został zakupiony do zbiorów SMdbK [(niem.: Schlesisches Museum der bildende Künste – Śląskie Muzeum Sztuk Pięknych we Wrocławiu, przyp. autora] w maju 1937 r. w Bankhaus Heimann we Wrocławiu za 1300 RM . Wcześniej był już jednak eksponowany w gmachu muzeum w sali XII jako depozyt tegoż banku. W czerwcu 1942 r. zabezpieczony w składnicy w Kamieńcu Ząbkowickim.” (Robert Heś, Utracone skarby dawnych wrocławskich muzeów, Wrocław, 2017).
Leo Smoschewer (1875-1938) był przedsiębiorcą i przemysłowcem pochodzenia żydowskiego, zarządzał koncernem „Smoschewer & Co.” produkującym kolejki polowe, lokomotywy i walce drogowe. Był także kolekcjonerem dzieł sztuki. W jego zbiorach znajdowało się ok. 75 obrazów, akwarel, rysunków i dzieł graficznych, “prac ważnych współczesnych malarzy niemieckich, takich jak Lovis Corinth (który w 1906 roku sportretował panią Elise Smoschewer), Wilhelm Leibl, Max Liebermann, Max Slevogt, Hans Thoma i Wilhelm Trübner. Równie liczne były dzieła wykładowców wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych między innymi Alexandra Kanoldta, Konrada von Kardorff, Carla Mense, Oskara Molla, Hansa Purrmanna i Maxa Wisliceniusa. W zbiorze znalazły się również rzeźby Augusta Gaula, Theodora von Gosen i Georga Kolbe” (więcej o śląskich kolekcjach dzieł sztuki na portalu www.slaskiekolekcje.eu).
Po dojściu Hitlera do władzy w 1933 r., w Niemczech rozpoczęły się prześladowania ludności żydowskiej. Dotknęły one również Smoschewera i jego rodzinę. W 1938 r. po aryzacji przedsiębiorstwa, Leo Smoschewer zmarł. W rok później w tragicznych okolicznościach odeszła także jego żona Else, odbierając sobie życie. Kolekcja sztuki została skonfiskowana. “Kilka dzieł trafiło do muzeów we Wrocławiu i Görlitz, inne zostały sprzedane handlarzom dziełami sztuki lub prywatnym właścicielom”.
„Portret damy z wachlarzem” to nie jedyny obraz Lovisa Corintha ze zbiorów dawnego Śląskiego Muzeum Sztuk Pięknych we Wrocławiu jaki zaginął podczas II wojny. Znajdował się tam również znakomity „Portret żony artysty” – Charlotty Berendt, namalowany w 1908 r. W listopadzie 2008 r. został on sprzedany, również w domu aukcyjnym Grisebach, za kwotę ponad 232 tys. euro. W odniesieniu do tego obrazu, od kilku lat Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego prowadzi działania restytucyjne.
W tym miejscu należy mocno podkreślić, że w przypadku dóbr kultury wywiezionych z Wrocławia pod koniec i po zakończeniu II wojny światowej, które „znajdowały się na terenach Ziem Zachodnich, kiedy ziemie te znalazły się w granicach Rzeczypospolitej Polskiej” i „należały przed wojną do państwa i samorządów oraz innych instytucji o charakterze publicznym, a także osób prywatnych, które pozostawiły je, wyjeżdżając do Niemiec” – Polska posiada określony postanowieniami prawa międzynarodowego tytuł prawny. W myśl tego oba obrazy Lovisa Corintha powinny zostać zwrócone Polsce.
Pozostaje mieć nadzieję, że tym razem uda się skutecznie zablokować aukcję obrazu i „Portret damy z wachlarzem” Lovisa Corintha zostanie wycofany z licytacji, co być może umożliwi jego powrót do symbolicznego spadkobiercy tradycji i dawnych zbiorów Śląskiego Muzeum Sztuk Pięknych – Muzeum Narodowego we Wrocławiu.
Korzystanie z materiałów redakcyjnych Magazynu ArtSherlock bądź dokonywanie ich opracowań w celach komercyjnych wymaga uzyskania zgody Fundacji Communi Hereditate. W tym celu prosimy o kontakt: [email protected]
Artykuł Polska strata wojenna na aukcji w Berlinie! pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>Artykuł Straty wojenne Wrocławia pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>
Aktualności | 27 października 2016, 14:00
W 1945 r. podążające za Armią Radziecką i przesuwającym się na zachód frontem, tzw. rosyjskie trofiejne brygady, masowo rekwirowały, “zabezpieczały”, grabiły i niszczyły dobra kultury znajdujące się na Śląsku. W ten sposób z Katedry w Głogowie wywieziono obraz Lucasa Cranacha Starszego “Madonna z dzieciątkiem”, znany jako “Madonna Głogowska” (obecnie znajduje się w Muzeum Puszkina w Moskwie).
Zapewne w podobny sposób Wrocław utracił „Portret cesarza Rudolfa II” z pracowni Hansa von Aachen. Pochodzący z 1601 r. obraz, podarowany został przez samego władcę i przez lata wisiał we wrocławskim Ratuszu. Zakupiony w 1972 roku od prywatnego kolekcjonera, znajduje się dzisiaj w Ermitażu w Sankt Petersburgu… Płótna nie ma w rejestrze polskich strat wojennych.
O losach innych, wybitnych dzieł sztuki utraconych na Śląsku u schyłku II wojny światowej napiszemy niebawem.
Artykuł Straty wojenne Wrocławia pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>Artykuł Rysunki i tkaniny zabytkowe w bazie danych aplikacji ArtSherlock pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>
Aktualności | 29 czerwca 2016, 15:17
Aplikacja mobilna ArtSherlock służąca do automatycznego rozpoznawania zagrabionych w Polsce podczas II wojny światowej dzieł sztuki, od lipca 2016 roku poszerzyła swoją funkcjonalność o możliwość weryfikacji utraconych rysunków i tkanin zabytkowych.
Dzięki przyznanemu przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego dofinansowaniu, do bazy danych aplikacji włączona została dokumentacja ikonograficzna kilkuset obiektów. Do chwili obecnej aplikację zainstalowało prawie 6000 użytkowników z 36 krajów świata. Wykonano ponad 7800 fotografii.
Aplikacja umożliwia automatyczne rozpoznawanie dzieł sztuki jedynie na podstawie fotografii wykonanej za pomocą telefonu komórkowego. To pierwsze tego typu rozwiązanie na świecie poświęcone polskim stratom wojennym. ArtSherlock to autorski projekt Fundacji Communi Hereditate, realizowany we współpracy z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego, sfinansowany przez Fundację Kronenberga przy Citi Handlowy.
Artykuł Rysunki i tkaniny zabytkowe w bazie danych aplikacji ArtSherlock pochodzi z serwisu ArtSherlock Magazyn.
]]>